Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Et, szkoda łamać sobie głowę! Dobrze, że wyplątał się z tej całej niewyraźnej historji!
Choć Otocki usiłował zapomnieć o niemiłej przygodzie, jako natura nerwowa, długo uspokoić się nie mógł.
Dopiero parogodzinna przechadzka — i myśl o oczekującym go zebraniu u Very — przywróciły nieco równowagę ducha.
Ach, jak to dobrze, że poznał Verę! Z nią przynajmniej nie narazi się na żadne przykrości...

Otocki zastał wieczorem u Very prawie to samo towarzystwo, co i u doktorostwa Turowskich. Tylko mniej liczne. Już to w Warszawie stale się to zdarza, że w „salonach“ napotyka się jednych i tych samych ludzi. Była więc, oczywiście, pani Lala, kilka rozflirtowanych mężatek, pan Tonio, jacyż młodzi ludzie z tajemniczemi minami, w amerykańskich okularach, oraz paru „mężów politycznych“ wycofanych z obiegu — lecz lada chwila spodziewających się teki ministra.
Vera powitała go niezwykle serdecznie — na ile pozwalały jej światowe konwenanse. Wydało mu się jednak, iż mimo wesołej minki, na czole jej osiadł cień smutku.

— Czyżby miała zmartwienia? — pomyślał. Nie wypadało jednak zapytywać. Nie wypadało również zbyt ostentacyjnie asystować. To też zamieniwszy z nią parę banalnych frazesów, zbliżył się umyślnie do pani Lali.

152