Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

Cóż jego to obchodzi?
Posiądzie ładną „kobitę“. W przyszłości niedalekiej czeka go okup bogaty. Niema potrzeby „odegrywać“ się nawet za wczorajsze, za zeszpecony policzek. Stratyńska dobrowolnie w jego objęciach — to najlepsza satysfakcja...
— Chcesz ostać się mojom? — raz jeszcze zapytał.
— Tak! — odparła bez namysłu.
— Bez nijakiego krętactwa...
— Nie...
— Coś gadała... toś, jak na spowiedzi gadała?
Oczy dziewczyny zabłysły. Uderzyła się mocno w piersi.
— Przysięgam... Narażasz się dla mnie na różne niebezpieczeństwa, chcę więc, abyś miał całkowite zaufanie... Będę należała do ciebie, aż do całkowitego zwycięstwa!
— A jak skończym „robote“?
— Przypuszczam, pieniądze wystarczą...
Znów w głosie jej zabrzmiała duma — Stratyńskiej.
Józek nie nalegał. Niewiele mu zależało na takie „pomylonej, kołowatej“ kochance. Stosunek miłosny miał tylko — przypieczętować umowę.
— Myślisz tu się ostać? — rzucił, jakby chcąc dobrze zrozumieć jej plany.

— Nie! — odparła szybko — Wpadłam do was na parę godzin... Powrócę do domu przed świtem... Pozornie zachowam z ojcem jaknajlepszą zgodę, aby uśpić ich czujność... Vera ma się na baczności po ostatnim włamaniu... Dopiero za parę dni wywą-

168