Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

tak się odzywał, jak pan... Dziś nie żyje... Przezemnie zginął...
— Na Boga! — krzyknął. — Cóż to wszystko znaczy? Czemu nie uda się pani po opiekę do władz?
— Policja? Detektywi? — jeszcze większy lęk przemknął w jej oczach. — Nie... nigdy...
— Błagam! Niechże pani, panno Ryto, będzie szczera... Opowie wszystko... Toć słyszę same półsłówka... Chętnie uczynię, co leży w mej mocy...
— Chce pan się narażać dla nieznajomej? Toć nawet gdy dowiedzą się, że nocowałam u pana, pociągnie to nieobliczalne skutki. A może tego nie jestem warta... Dziewczyna zła i przewrotna? Zbrodniarka?
— Nie wierzę...
— Oszukiwałam pana dotychczas — i teraz kłamię.
— Et... Komedja na początku była zbędna, ale im bardziej panią, panno Ryto, poznaję, nabieram przekonania, że musi być pani prawa i szlachetna.
— Bo ja wiem...
Wpijała się w Otockiego wzrokiem, jakby pragnąc wysondować go do dna. Ten, choć z ciekawości drżało w nim wszystko, umyślnie milczał, aby zbytniem naleganiem, nie wzbudzić ponownie nieufności dziwnej osóbki. Wreszcie nie wytrzymał.
— Więc? — bąknął.
— Namyślę się jeszcze! — odparła. — Jeśli się waham, to aby pana nie wciągnąć w ten świat występku i zbrodni. Świat, z którego powrotu niema...
— Ale...
— Może jednak się zdecyduję... Jest pan je-

24