Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm... istotnie...
— Nemezis życiowa! Dręczył swą biedaczkę żonę tak, iż przed dwudziestu laty ze zgryzoty umarła, z innemi kobietami postępował nielepiej — pani Vera za wszystkie mu odda!... Wcale mi go nie żal!... Nadęta, pewna siebie, zarozumiała purchawka... Egoista nieskończony... Nic nikomu darmo nie zrobi...
Mimo, że zapewne wszyscy byli o Stratyńskim podobnego zdania, spieszono obecnie na jego powitanie, bowiem posiadany pieniądz, zgina nisko ludzkie karki. A może nie tyle na jego powitanie spieszono, co na powitanie pięknej pani Very. Bo ku niej kierowały się ukłony i uśmiechy mężczyzn i ciekawe spojrzenia kobiet. Rychło też znalazła się pośrodku kółka wielbicieli i pochlebców, królując tam, niczem bezsporna gwiazda obecnego zebrania.
Z kolei podszedł Otocki, aby się przedstawić.
— Pan Otocki! — rzekła zachęcająco gospodyni, — pani Lala Turowska, gdy giął się w ukłonie — nasz znany powieściopisarz!... Pisze książki pełne namiętności... i miłosnych powikłań...
— Ach...
Wielkie, czarne oczy mocno, śmiało uderzyły w Otockiego. Uderzyły, jakby przeszywając go na wskroś. Czemuż tak przygląda mu się pani Vera? Czuł, że gorąca fala krwi biegnie do głowy, wywołując na policzki rumieniec.
— Ach, to pan! — zabrzmiał melodyjny głos z lekkim cudzoziemskim akcentem... Czytałam... Czytałam pańskie książki... Bardzo... bardzo interesujące...

— Doprawdy, z ust pani pochwała jest...

60