Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

tokiem wymowy ogłuszać siedzącego z drugiej strony pana Tonia...
Ta niełaska nie zmartwiła Otockiego zbytnio. Teraz bez przeszkody, mógł się poświęcić dalszej obserwacji.
Ale...
Obserwacja stawała się próżną. Pani Vera rozprawiała z ożywieniem, w czem dzielnie sekundował jej obecnie — rozpogodzony już całkowicie prezes.
Nic więcej się nie dowie?
Zapewne!
Ale czemu nagle wydaje mu się, że pani Vera rzuca nań z boku powłóczyste spojrzenia. Czemu wydaje mu się, iż uśmiecha się w tę stronę? Czyż zauważyła, że pochwycił wypowiedziane poufnie słowa i temi znakami przyjaźni zapewnić sobie pragnie jego milczenie.
Wtem pani Vera odwróciła się całkowicie.
Znów uderzył blask jarzących się, niczem djamenty, oczów.
Lekko trąciła swoim kieliszkiem o napełniony winem kieliszek sąsiada.
— Panie Otocki! — krawawo zapłonęły jej usta. Zawsze pan taki nieśmiały?
— Ja?
— Należy pan do mężczyzn, których niewiasty muszą zdobywać?
— Nie rozumiem!
Obnażonem ramieniem przywarła blisko, szepcząc:

— Siedzi pan tyle czasu obok mnie... i nie raczył ani słówkiem się odezwać.

66