Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

ła pełną oburzenia pozę, jednocześnie, niby niechcący, ruchem gwałtownym odsłoniwszy się cała, tak, że z pod uchylonego szlafroka wyzierały jej obnażone, rzekłbyś w różowym marmurze wykute kształty.
— Oto wdzięczność... — mruknęła powtórnie.
Mężczyzna który już przy jej ostatnich słowach zdołał się opanować, teraz pożerał wzrokiem obraz jaki się jego oczom przedstawił.
— Nie groziłem! — wymamrotał stłumionym przez namiętność głosem, a brzydka, podobna do buldoga twarz nabrała płaczliwego wyrazu — Nie! Nie ośmieliłbym się nigdy... I wiem, że skoro zechcesz, możesz mnie zawsze zgubić, Vero... ale ja cię kocham...
Odetchnęła. Szybko poradziła sobie z pajacem! Toć dla niej każdy mężczyzna jest pajacem i jakże łatwo nim kierować, tylko wiedzieć należy za który pociągnąć sznurek... Czasem gniew, czasem dobroć, czasem sentyment... A ten usiłował się buntować! Na szczęście nikt dłużej, niźli parę minut nie oprze się Verze...
Dawnym tonem już teraz rzekła.
— Mówić mi o miłości, jest to najpewniejszy sposób, abym mężczyzną pomiatała.... chcąc mnie zdobyć, należy cierpliwie oczekiwać i być mi ślepo posłusznym.... Dobrze zapamiętaj to sobie...
— Wiem...

— Skoro wiesz... postępuj odpowiednio... i kategorycznie żądam, aby podobne sceny nie miały miejsca... Nie znoszę zazdrości... A teraz już idź...

78