Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

ich planów przezemnie, wywiozłaby pani zapewne kosztowności Welesza zagranicę, sama nawet nie wiedząc o tem... Tam postarali by się jej pozbyć, może nawet uśmiercić... Chyba wszystko jest jasne...
— Najzupełniej....
— Skoro jednak projekt zawiódł i na nic już im osoba pani przydatna być nie może, należy się z nami prędko załatwić... Lada chwila założona zostanie mina i podziemia wylecą w powietrze... Pocóż mieli dobijać, skoro zginiemy pod gruzami...
Na twarzy Mańki odbił się lęk. Choć wiedziała, że ich położenie jest nadzwyczaj poważne, nie wierzyła jeszcze, iż jest równie okropne. Detektyw odbierał jej ostatnią nadzieję. Lęk ten przytłumił nawet na chwilę ból, spowodowany śmiercią Korskiego.
— Niema żadnego sposobu wydostania się stąd? — zapytała.
— Żadnego! Nie wyłamię żelaznych drzwi...
— I żadnego ratunku?
Detektyw przecząco potrząsał głową.
— A czy to prędko nastąpi?
— Bo ja wiem! Może za pięć minut, może za dziesięć... W każdym razie niedługo...
Zaległa cisza.
Nagle wielka bojaźń targnęła sercem Mańki.
— Boże! Tak młodo mam umierać!... zabrzmiał pełny rozpaczy okrzyk.
Wnet jednak jej myśli pobiegły w innym kierunku.

— Och, jak słusznie zostałam ukarana! — mówiła już prawie spokojnie. — Jak słusznie! Wszak ostrzegał mnie pan kiedyś, panie Den, że najlepsze życie uczciwe.. Pragnęłam złota, dostatku, zabawy, obawiałam się pracy... dziś zato poniosę śmierć... Lecz jeśli mnie to spotyka, słusznie spotyka, bo wiele zgrzeszyłam, czemu inni

214