Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zechce więc pan sobie to zapamiętać, panie Korski! — posłyszał frazes dyrektora, poparty lekkiem uderzeniem dłoni o stół.
W Korskim oddawna zbierał się bunt.
— Ja również chciałem zaznaczyć panu dyrektorowi — oświadczył tonem stanowczym, choć grzecznym — że te przypominania o przeszłości nie należą do rzeczy przyjemnych. Nie przeczę, był okres czasu kiedy naciągałem ludzi, żyłem niewłaściwie... Wiem to! Lecz dziś w miarę możności długi spłacam, a nie uczyniłem nic tak karygodnego, bym się miał tego wstydzić całe życie... Wdzięcznym panu dyrektorowi za okazaną mi pomoc, lecz...
— Co? — zapytał Doriałowicz aż nieco uniosłszy się z miejsca, zdziwiony tą niespodzianą odprawą.
— Lecz zawiódł się na mnie pan dyrektor! — dokończył spokojnie Korski
— Ja, na panu?
— Tak, bo mam wrażenie, iż wyszukuje pan ludzi nie mających nic do stracenia, aby omotać ich... aby kupić ich sumienia. Pan chce kupować ludzkie sumienia, jak inni kupują niezbędne im narzędzia. Ale ja nie mam sumienia na sprzedanie...
Gwałtowny z natury i nieznoszący sprzeciwu Doriałowicz opanował się z niezwykłem trudem. Wyciągnięta już prawie w kierunku drzwi dłoń opadła a napół otwarte usta, przygotowane do okrzyku — „won, za drzwi, smarkaczu!” — przymknęły się, rzekłbyś, naturalnie i wnet przybrały wyraz wielkiego ździwienia, spowodowanego niesłusznym zarzutem. W mózgu świdrowała jedna myśl, co Korski wiedział o nim, skoro w ten sposób ośmielał się przemawiać.

— Cóż pana uprawnia do podobnych oświadczeń? — zapytał?

24