Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

ła Tamara, przybierając minę rozkapryszonego dziec ka — Muszę mieć ten naszynik! Tylko pod tym wa runkiem wyszłam zamąż za Jerzego...
Myżczyźni roześmieli się.
— Ale, — mówiła dalej, udając rozkapryszoną. — Prezes Panopulos nie odmówi mi jeszcze jednej małej przyjemności! Naszyjnik ma do mnie należeć do piero za kilka dni. Tak długo muszę czekać! Jako od szkodowanie musi mi pan dziś jeszcze dać go przymierzyć! Wszak nie odmówi mi pan tego, panie Kon stantynie? — zwróciła się poufale do Greka.
Ten zerwał się z miejsca.
— Taka, bagatelka! I mnie będzie bardzo miło zobaczyć go przez chwilę na pani szyi. Sam pójdę przynieść kolię, gdyż jest zamknięta w kasie, znajdu jącej się w moim gabinecie.
Znikł.
Triumf zarysował się na twarzy Tamary, kiedy pozostali we dwójkę z Marliczem w salonie.
— Wszystko idzie znokomicie — szepnęła — spi sałeś się lepiej, niż myślałam! Nie rób teraz takiej przerażonej miny! Zaraz zamienię naszyjnik! — sięg nęła do torebki i, wyjąwszy stamtąd imitację, wsunę ła ją za gors sukni.
— A jeśli zauważy coś podejrzanego? — znowu ogarnął go lęk.
Nic nie zauważy! Bądź spokojny.
— A później, jak się połapie? Toć uderzy go chy ba nasz niespodziewany wyjazd z Nizzy i zrezygnowa nie z tej tranzakcji?
— Powiedziałam ci już, że nawet jeśli ździwi go nasz niespodziewany wyjazd i stwierdzi zamianę naszyjnika, będzie siedział cicho z pewnych względów.
— Jakich?