Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

mają się z nimi spotkać w jednym z hotelów. Prosił, aby Marlicz mniej więcej za dwie godziny znalazł się w sąsiedniej cukierni, to przybędą tam i zakomuniku ją mu o wyniku tego posiedzenia.
Podziękował i położył telefoniczną słuchawkę. Hm, może wszystko jakoś się ułoży. Zdenerwowany, chodził po mieszkaniu, paląc papierosa za papiero sem. Mimo jednak, że czas biegł i w ten sposób upły nęły dwie godziny, Tamara nie powróciła do domu.
Cóż to znaczyło? Dlaczegoż tak przeciągnęła się konferencja z jubilerem Bemerem?
Niepokój ścisnął sercem Jerzego, nie miał wszak że czasu udać się na poszukiwanie kochanki. Zbliży ła się pora, o której miał stawić się w cukierni, to też opuściwszy mieszkanie, pośpiesznie skierował się w tę stronę.
Kiedy ten wszedł, Mongajłło z Bruczem już sie dzieli przy stoliku. W kawiarni mało było osób i od razu ich spostrzegł. Wnet poznał po ich minach, że sprawa przedstawia się poważnie. Szeptali coś pomię dzy sobą, wydawało się z niepokojem i drgnęli na je go widok.
— Siadaj! — powiedział kresowiec, gdy uściskał ich ręce. — Cóż, robiliśmy wszystko, aby sprawę za łatwić polubownie! Ale, Anglik nie zgadza się na nic. Pojedynek, nieunikniony, kotusik!
Znów zimny dreszcz przebiegł wzdłuż pleców Marlicza, gdyż pamiętał o mistrzowskim strzelaniu Monsley‘a. W dalszym ciągu nadrabiał miną.
— Byłem na to przygotowany — oświadczył — i wcale nie miałem zamiaru przeprosić Anglika. Zre sztą, pierwszy zaczął i każdy na moim miejscu stra ciłby cierpliwość. To mnie nie przeraża.
— Spodziewałem się tej odpowiedzi po panu! —