Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —

mią. Wiele też trwało czasu, zanim się do zamku przedostałem. Przybyłem pod wieczór, a korytarz zawiódł mnie prosto do narożnej baszty.
— Tam się kończy?
— W lochu pod basztą i dziwno mi, że nikt w zamku nie zwrócił uwagi na tę dziurę. Nawet garbus Fitzke, który przecież kręci się wszędy... Owóż, przybywszy tą drogą do zamku, długo musiałem siedzieć cicho, jak mysz, by kto mnie nie spostrzegł. Wreszcie postanowiłem zaryzykować i wydostałem się na górę. Strażnika w pobliżu nie było i podkradłem się pod czeladne izby. Gadały tam między sobą dworki i hajducy. Z ich rozmów dowiedziałem się, że was osadzono w lochach, gdyż obraziliście bardzo hrabinę, a dla niemieckiego grafa odbywa się wielka uczta... Dla tego, w zamku dozór mniejszy, bo beczki z miodem i winem wytoczono dla służby... Dowiedziawszy się o tem, wnet przybiegłem tu wojewodzicu, by was ratować...
Górka, który całkowicie już odzyskał siły, mocno objął chłopaka.
— Chwat jesteś! — raz jeszcze powtórzył! — Rychłoś w czas przybył! Ten dziad zarznąłby mnie. — Lecz, co dalej czynić?
— Uciekać!
— Przódy wyswobodzimy Ilonę i Maryjkę! Wraz z niemi uciekniemy!
— Nie sposób, wojewodzicu!
— Bez nich nie odejdę!
Chmura przesłoniła czoło chłopaka. Powoli począł tłumaczyć.
— Chyba domyślacie się, panie, jakbym pragnął z duszy, serca uwolnić obie dziewice, gdyż — tu zmie-