Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
—   112   —

ale odstręczało ludzi poważniejszych i stało się później przyczyną, rozmaitych nieszczęść.
I teraz oblicze miał zaczerwienione od licznie wychylonych kubków tokaja, a suto zastawiony stół i cygańska kapela świadczyły, że nawet powracając na swe dziedzictwo, nie gardził po drodze w dobranem towarzystwie ucztą.
— Witaj, baraton! — powtórzył.
Górka skłonił się nisko, z respektem. Dzięki słowom żołnierza, wiedział, że stoi przed nim nie dawny Gabor, towarzysz różnych wypraw i biesiad w Polsce, lecz panujący książę Siedmiogrodu.
— Rad jestem — rzekł — złożyć gratulację waszej książęcej mości, iż szczęśliwie odzyskał tron! Posłyszałem o tem przed chwilą. Łaska to Boża, że bez walki się obeszło...
— Rakoczy — jął wyjaśniać książę — sam, dobrowolnie zrzekł się panowania, wskazując na mnie, jako najgodniejszego swego następcę. Czuł, że i tak padnie, gdy do Kumiswaru, na czele choćby najdrobniejszego oddziału się zbliżę. A moi wierni siedmiogrodzianie wysłali natychmiast po mnie posłów, bym co rychlej do nich przybywał. Dążę tam, a w zajęciu tronu, nie tylko cesarz Rudolf, ale i sam czart mi nie przeszkodzi...
Elien, Gabor! — znów z za stołu rozległy się donośne wiwaty, a siedzący tam magnaci, śród których znajdowali się i siedmiogrodzcy wysłannicy, powstali ze swych miejsc. I Górka powtórzył entuzjastycznie ten okrzyk na cześć nowoobranego księcia.
Gdy uspokoił się ten hałas, Batory wciąż obejmując ramieniem Górkę, rzekł do zebranego towarzystwa: