Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
—   120   —

z tym Hermansthalem, za to, jak z tobą się obszedł i ja pogadałbym z gustem...
Spotkanie podobne stanowiło również najgorętsze marzenie Górki. O, jak chętnie spotkałby się z niemieckim dumnym grafem i pomścił na nim wszystkie doznane zniewagi. Lecz Hermansthal, zapewne opuścił już Czeithe, bo dzień stawał się coraz jaśniejszy, a wojewodzica dręczyła inna myśl, czy aby zdąży na czas uwolnić Ilonę.
— Prędzej, prędzej! — naglił, kiedy chwilami książę Gabor zwalniał bieg swego rumaka.
Jeśli książę był milczący i ledwie, ledwie odpowiadał Górce półsłówkami, zato jadący przy drugim jego boku Feroczy, wprost zasypywał go zapytaniami. Chciał wiedzieć wszystko i wojewodzic kilkakrotnie musiał mu powtarzać niektóre szczegóły swego pobytu w przeklętem zamczysku. A wówczas Sandor — tak brzmiało jego imię — znów smutnie kręcił głową, lecz wnet z zapałem wołał:
— Zwolnimy Ilonę! I bratem mi będziesz, bratem!
Nie wymawiał się wojewodzic wcale od tego braterstwa, bo jeśli miał być szczery sam przed sobą, Ilona interesowała go nietylko, jako biedna, udręczona uwięziona... Wciąż w pamięci miał obraz jej smutnych oczów, twarzyczki zapłakanej i pobladłej, ale tak pięknej...
Tylko...
Coraz więcej zbliżano się do Czeithy i lada chwila spodziewał się wojewodzic, że z poza gęstych drzew wyrosną kontury jej potężnych baszt.
Wtem spostrzegł, że jadący na przedzie żołnierze przystanęli, a jeden z nich pędem powraca do księcia.