Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
—   21   —

— Czemuż się tu waszmości nie podoba, zacny Jaśku?
Pacholik zniżył głos.
— Jakaś tu jest tajemnica, panie wojewodzicu! — szepnął. Tajemnica, którą oni ukrywają. Coś, czego wyrozumieć nie mogę. Te hajduki goszczą i skaczą, a w rzeczy samej człowieka ślepiamiby prześwidrowali. Ruszajmy stąd jaknajprędzej, wasza miłość...
— Głupiś, Jaśku! Wcale mi do odjazdu nie spieszno.
— A ten człowiek wczoraj?
— Obłąkany!
— Obłąkany? To czemu garbus patrzył z takim niespokojem, kiedy on szeptał coś waszej miłości i wnet go odciągnął?
Ale Górka nie zamierzał wdawać się w dłuższą dyskusję ze swoim pacholikiem. O wczorajszych wypadkach sam wyrobił sobie zdanie, co prawda, głównie pod wpływem pięknych, olbrzymich oczów hrabiny. Widział zresztą, że zwyczajem Jaśka, młodego, dwudziestoletniego chłopaka było węszenie historyj niezwykłych.
— Powtarzam, głupiś! — krótko uciął — Pozatem nie przeszkadzam! Szukaj dalej, mości Jaśku tajemnicy i dowiedz się, co się z tym szalonym dziadem stało! A teraz pomóż mi się przyodziać!
Rychło Górka stał przebrany w piękny kontusz o drogocennych zapinkach, spięty pod szyję wielkim soliterem. Stał i podkręcając niewielkiego wąsika, przyglądał się swemu odbiciu w weneckiem lustrze, zdobiącem jedną ze ścian komnaty. Spojrzał z zadowoleniem, bo lustro odbijało postać zręcznego i pełnego buty kawalera. Dziś mógł przed hrabiną wystąpić godnie i jako potomek znakomitego polskiego rodu i jako przystojny