Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

dok tego pięknego zjawiska — skrępowany, jako więzień...
Podeszła bliżej.
— Bogu dzięki Wszechmocnemu! Zdążyłam na czas, więc waćpan żyje!
Patrzyła na mnie oczyma pełnemi łez i znać było, jak smutny mój widok przejmuje ją zgrozą i litością.
Azaliż z tej strony przyjść miało wybawienie?
— Niema chwili do stracenia — mówiła szybko, w podnieceniu — może się uda zapobiec zbrodni... Prędzej, prędzej, proszę przecinać...
Błysnął nóż.
— Ależ ja ręki wyciągnąć nie mogę...
Pochyliwszy się nademną, sama z trudem piłowała sznury.
— Ciężko idzie... powoli... lecz wnet będzie pan wolny... a wtedy... Ach, co przeżyłam! Ten dom, to doprawdy, zbójecka jaskinia... Gdyby Artur nie był blizkim krewnym, tobym nie wahała się chwili...
Więzy opadały.
— Nie wiem, jak dziękować... — począłem.
— Proszę nie dziękować! — przerwała. — Już wówczas na górze, byłabym waćpanu pospieszyła z pomocą, lecz nigdy się nie spodziewałam... Choć Artur... et, co mówić... Później zamknął mnie, nie chcąc, abym mu przeszkodziła! Rozumiałam jednak, iż coś złego się dzieje, zdołałam się wymknąć, gdyż o mnie zapomnieli i wnet tu... przybiegłam... niestety, lękam się tylko, czy nie nazbyt późno, bo oni...
Tyle szlachetności i odwagi biło z dziewczęcej twarzyczki, iżem oderwać od niej nie mógł wzroku. Ręce jej, delikatne i słabe, pracowały z pośpiechem. Jeszcze chwila i byłem wolny.

97