Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

ne uczucia przestrachu i bezsilnej wciekłości. Dobrze znać musiał swą stryjeczną siostrę i rozumiał, że groźbę wykona bezwzględnie. Poddawał się z trudem, licząc na zwłokę, na przypadek...
W pokoju rozległy się głośno liczone cyfry:
— Raz... dwa... trzy... cztery...
— Uwaga, pani! — nagle przeraźliwym głosem zawołał Fouchè
Lecz było już zbyt późno
Posłyszałem głośny okrzyk przestrachu i panna Simona z jękiem osunęła się na podłogę.
To stary zdrajca Jakób, przyczołgawszy się mimo bólu — cisnął w nią krzesłem. Teraz, naprawdę był koniec! Nie można było liczyć z nikąd na wybawienie.
— Dzielnieś się spisał, Jakóbie! Dobij tę sukę, niech nam nie przeszkadza! — padł rozkaz.
— Nie mogę, panie! Zbyt daleko upadła! Uczyniłem wysiłek okrutny, mam, zdaje się, złamaną nogę!
— Zaraz ci przyjdę z pomocą! Lecz przódy z nim się rozprawię... Później z nią...
Zaczęła się ostateczna walka. Gryzłem, kopałem, rzucałem się, jak zwierzę, co zewsząd osaczone przez myśliwych, jeszcze się broni, choć wie że zginąć musi — broni się, póki nie skona...
Walczyłem, jak walczyć można tylko o życie, gdy walka jest beznadziejna... Lecz niezadługo, żelazna obręcz, znów legła dokoła gardła i się zaciskała coraz silniej...
Traciłem przytomność.
— Co się tu dzieje? — zabrzmiał nagle jakiś inny, nie panny Simony głos — Fouchè związany, porucznika dusi zbój! Don Juan, chwytaj za broń!
Tym razem pomoc była tak nieoczekiwana, iż de Fronsac zwolnił mnie zupełnie z uścisku.

105