Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

podarłem ów świstek — rychło zapomniałem o nim — i wyruszyłem... Dokąd? Domyśleć się łatwo przyjdzie, wyruszyłem — na ulicę de la Vieille Lanterne.
Długom wędrował przez splot krętych ulic, tej starej dzielnicy Paryża, która w przeciwieństwie do nowych budowli, wznoszonych przez cesarza, zachowała jeszcze swój średniowieczny charakter. Domy były małe i wązkie, przeważnie jednopiętrowe, o sklepionych sieniach, które czerniały tajemniczo i ponuro, rzekłbyś pochłaniając, wstępujących w nie przechodniów.
Wreszcie się zatrzymałem.
Domek stał nieco na uboczu, w głębi ogródka. Choć równie stary, jak inne, weselszy posiadał wygląd. Zapewne mieściło się w nim jedno mieszkanie, bo był nie wielki, o paru ledwie okienkach od frontu, przesłonionych białemi firankami. Raz jeszcze sprawdziłem numer i śmiało, żelazną staroświecką kołatką, zastukałem do wejściowych drzwi.
Rozległ się odgłos wolnych, człapiących kroków i ujrzałem pomarszczoną twarz niemłodej kobiety, ubranej skromnie acz schludnie, z nieufnością spozierającej na moją osobę.
— Czy tu mieszka panna de Fronsac?
Stara, raz jeszcze, obrzuciła badawczem spojrzeniem mój mundur, poczem, zapytała uprzejmiej:
— Czy waszmość... nie ten porucznik... polak?
— Tak jest! Ten sam! — poparłem tą dość ogólnikową rekomendację, widząc, iż ją uprzedzono o moich odwiedzinach — Więc panna Simona mnie oczekuje?...

127