Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

stryj, pozostaliśmy wówczas we dwójkę z Arturem... Przyznać muszę, nigdy nie łączył mnie z nim serdeczny stosunek... Był zarozumiały, porywczy, brutalny... kiedyś w czasie sprzeczki o drobiazg, podniósł na mnie rękę...
— Zwierzę! — zawołałem, oburzony do głębi.
— Nie wydawajmy sądu o nim! Umarł!... Otóż, mimo wszystko, musieliśmy być razem, wszak to był najbliższy mój i jedyny na obczyźnie, krewny... Co czynił, z kim się wdawał, ciekawiło mnie mało! Często sprzeczaliśmy się o powrót do kraju... On trwał w zajadłej, przekazanej mu przez ojca, nienawiści do cesarza, ja kochałam Napoljona...
— Pani kochała Napoljona? — powtórzyłem, przypominając sobie podobny jej wykrzyknik, rzucony podówczas w podziemiach — Przecież...
— Kochałam, bo opromienił niebywałą sławą Francję! Zresztą, choć wyrósł z rewolucji, nie on to nam krzywdy wyrządził... Gdy opublikowano więc dekret cesarza, wzywający emigrantów do powrotu, szczerze jęłam namawiać Artura...
— Rozumiem...
— Artur początkowo słyszeć nawet nie chciał. Uśmiechał się tylko dwuznacznie, twierdząc, iż czas powrotu nie nastał i on nic nie przyjmie z ręki uzurpatora...
Przypominałem sobie, jak i mnie toż samo powtarzał.
— Wreszcie, mniej więcej przed tygodniem, powrócił do domu, jakiś zadowolony i mniej szorstki, niźli zazwyczaj. Oświadczył niespodzianie, iż się zgadza i że wyjedziemy niezwłocznie... Wyjechaliśmy... Zdziwiona byłam nieco, bo sam wyjazd nastąpił w wielkiej tajemnicy, również wielce tajemniczo odbywała się podróż, przekra-

130