Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

ku, zachodzącego pomiędzy chorobą a odległością od Paryża, ani też kwitnąca uroda księżnej nie nasuwała grozą przejmujących myśli o chorobie, uważałem za stosowne pocieszać.
— Et, tak źle nie będzie, wasza cesarska wysokość!
— Nic się na tem nie znasz — gromiła surowo — bardzo się czuję niedobrze... Tu lec do łóżka?... Napoljon nie uwierzy...
Niby rozkapryszone dziecko, przyłożyła paluszek do buzi
— Umrę, napewno umrę w Turynie... Sprawiajcie wieniec na mój grób... Ani marzenia, by się wykręcić!... Pomyśl tylko poruczniku! Zdala od Paryża! Ani porządnej krawcowej, ani złotnika, ani modniarki... ani nawet nie będzie można od czasu do czasu Józefinie dobrze krwi napsuć...
Doprawdy w pojęciu księżnej Turyn zamieniał się na jakieś bezludne pustkowie a stosunek z cesarzową-szwagierką, na rodzaj uzdrawiającej kuracji.
— Wiem! — zawołała nagle — wiem będę codzień sprowadzała ze stolicy... furgon nowości! No i ty musisz, do Turynu, pojechać ze mną, poruczniku!
— Kiedy, wasza cesarska wysokość... — najmniej przygotowanym był na podobną propozycję.
Ona jednak, ten, zda się, przed chwilą w jej główce powstały plan, rozwijała dalej:
— Pojedziesz! Poproszę cesarza, to cię przeniesie do świty Kamila! Zaawansujesz, otrzymasz order... uczynię cię moim szambelanem...
— Pani — rzekłem, skłaniając się — my polacy przywykliśmy jeno awansować na polu bitwy!
Odezwanie się moje stropiło księżnę nieco.

140