Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

była przyzwyczajona, zważywszy jej obcesowe oświadczyny. Wzruszyć też ją musiały niepomiernie, bo wyszeptała tkliwie:
— Biedny chłopak... Taki odważny... a taki nieśmiały... Biedak...
Przytuliła się do mnie całą postacią i pocałowała parokrotnie w czoło.
— Dobrze... Odejdź dziś... Rozumiem. Nie przywykłeś do dworu... i księżniczek! Wy, polacy jesteście bardzo romantyczni, zapomniałem o tem... Ale stworzymy prawdziwą sielankę... Pocałuj...
Możliwie najostrożniej, nieśmiało pocałowałem księżnę w policzek, czując, iż należyte spełnienie prośby, mimo stoczonej ze sobą walki, rozbić może w ostatniej chwili, najlepsze postanowienia i najcnotliwsze zamiary.
— Jak ty nieśmiało całujesz?.. Czyś nigdy nie miał z kobietami do czynienia? Widzisz, a ja cię całuję w same usta... O... o... tak...
Przywarła znów do mnie. Doprawdy, z lubością wspominałem tę chwilę, kiedy gruba łapa de Fronsac‘a oplatała me gardło. Tym razem, niebezpieczeństwo po stokroć było potężniejsze, ale na szczęście...
— O, jak słodkie masz usta... No, na dzisiaj dość... bo doprawdy zemdlejesz z wrażenia!
Czyżbym się chwiał na nogach?...
— Pamiętaj, że to był zadatek... A teraz zaczekaj...

Wypuściła mnie z objęć i znikła w drzwiach sąsiedniej sypialni. Był najwyższy czas, gdyż mimo twarzy Simony, mimo mglistej zjawy, pędzącego do Portugalji Canouville‘a — tam do djaska, do stu bomb i kartaczy! — mimo, żem był synem północy — i ja miałem w żyłach rozpaloną lawę... i lada, lada chwila, miast całować, niby

144