Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XV
W areszcie.

— Doprawdy się dziwię — mówił młody, sympatyczny porucznik, dyżurujący tego dnia w kordegardzie, a któremu przypadła misja osadzenia mnie w areszcie — doprawdy się dziwię, co wywołać mogło podobny gniew najjaśniejszego pana! Oczywiście, wypadek miał waszmość pan, panie kolego, wcale nieprzyjemny... Zepsuta parada, koń mało nie wywrócił cesarza...
Milczałem
— Zawszeć to więcej winy konia w tem było, niźli waszej — starał się pocieszyć — Lecz, najjaśniejszy pan się tak uniósł!... Nigdy, z nikim nie postąpił równie ostro... Cóż, miejmy nadzieję uspokoi się do jutra... Uszy do góry, panie kolego! Zburczy, ukarze może krótkim aresztem i na tem koniec!
Choć przez grzeczność, winienem mu był od powiedzieć słów parę, lecz mimo wysiłków, żaden dźwięk nie mógł się wydobyć przez ściśniętę gardło.
— Rozumiem, rozumiem... — sam wytłomaczył sobie moje milczenie — Taka przykrość! Toć i ja umarłbym na miejscu, posłyszawszy słowa podobne z ust najjaśniejszego pana! No, ale może ułoży się wszystko!.... A teraz, darujcie, lecz obowiązek...
Przepraszał, iż musi spełnić swą powinność! Zgrzytnął klucz, pozostałem sam.
Aczkolwiek nie byłem dziś skrępowany, ani pokój, przeznaczony na oficerski areszt, w niczem nie przypominał ciemnych i wilgotnych podziemi w Blois — lecz, o ileż, wówczas, czułem się szczęś-

171