Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

przez cały czas walki ogryzał spokojnie korę z drzewa — do najbliższej gałęzi...i ruszyłem z miejsca...
A więc Fouché trafił na mój ślad! Czy była to jedyna zasadzka?

ROZDZIAŁ VI.
W zameczku w Blois

— Proszę... rzekł do mnie stary, zgarbiony służący, zapraszając gestem do wewnątrz, gdy zastukałem do wejściowych drzwi pałacyku.
Zameczek w Blois była to stara, dość obszerna budowla, pamiętająca zapewne jeszcze czasy króla Henryka IV. Znać było, iż właściciel w niej nie przebywa stale, bo stała zapuszczoną, tynk miejscami poodpadał a wieża z resztkami herbów, zapewne Canouville’ów, ongiś stercząca dumnie ku górze, teraz skrzywiła się, na pół rozwalona, a w strzelnicach rosły dzikie krzewy i gnieździło się ptactwo.
— Tak... — mruknął służący, widząc, iż ciekawie rozglądam się dokoła — pańska to była siedziba a dziś...
O Canouville’u, pozatem, iż był dzielnym oficerem armji, nie wiedziałem nic. Wiedziałem jeszcze, iż z przyczyny księżnej Borghese spotkała go niełaska. Musiał on jednak, sądząc z pozorów, pochodzić ze starożytnego podupadłego rodu, któremu czasy porewolucyjne nie przywróciły dawnego splendoru.
Wszedłem do wewnątrz.
I tu spotkała mnie wielka pusta, zimna sień. Gdzie niegdzie widniały rogi jelenie i części pordzewiałe średniowiecznych pancerzy i rynsztunków.

59