Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary sługa stał obecnie przedemną, w pozie pełnej oczekiwania.
— Przybyłem tu — odezwałem się doń — z pewną misją. Zresztą ten pierścień może sprawę bliżej wyjaśni!
Wyciągnąłem rękę sygnetem. Pochylił się, spojrzał i podniósł na mnie oczy z podziwieniem.
— To pan?...
— Tak...
— Proszę więc się rozgościć! Wprowadzę konia do stajni!
Nizkim ukłonem wskazywał drogę do dalszych pokojów.
Nie mogąc pohamować nurtującej mnie niecierpliwości, zadałem obcesowe pytanie.
— A to... jest?
— Jest... — potwierdził, z uśmiechem, jaby rozumiejąc mój niepokój — jak oka w głowie strzegłem!
— Brawo! Dzielny z was sługa! A czy nikt się o depozyt nie dopytywał?
— Dopytywał? — powtórzył ze zdziwieniem — Nie, nikt! Toć miałem go doręczyć okazicielowi sygnetu!
— Słusznie!
— Zechce więc wielmożny pan się rozgościć, ja zajmę się wierzchowcem, bo zdrożony i za chwilę powrócę... A dla pana wielmożnego też o posiłku pomyślę, z Paryża do nas daleko...
Wyszedł.
Pozostawszy sam, odetchnąłem pełną piersią i uśmiechnąłem się radośnie — a więc listy były!
Zatem, połowa zadania została spełniona. Jak się ucieszy Paulina! Wtem... przyszła refleksja... Lecz, czy w rzeczy samej, już kończy się przygoda i niebezpieczeństwo? Czy uda się listy dostarczyć do Paryża? Toć Fouché na jednej próbie nie poprze-

60