Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pragnąłem zaznaczyć, iż godzina jest późna!
— Późna! Nie rozumiem?
Wskazał na wiszący zegar. Biła czwarta. Za oknami szarzył się zmierzch.
— Nie wiem, czy z... tem... dobrze będzie wracać po nocy! Może lepiej, wielmożny pan się prześpi i skoro świt do Paryża wyruszy!
Zastanowiłem się. W rzeczy samej, przy dobrem winku a pogawędce, zasiedziałem się zbytnio. Choć, gdybym był nawet odjechał o godzinę wcześniej, przy rychłym o tej zimowej porze zmroku, musiałbym, rad nie rad, podróżować w ciemnościach. Zaś w ciemnościach najłatwiejsza zasadzka. A zasadzki strzedz się musiałem przedewszystkiem, otrzymawszy już jedno ostrzeżenie. Że w czasie powrotu do stolicy, listy znów mi będą usiłowali odbierać, było więcej niźli prawdopodobnem, za dnia zaś atak na publicznej drodze i z tem związana walka, większe niebezpieczeństwo przedstawiały dla napastników. Tak, miał słuszność stary! Rozważniej, wyruszyć z rana — a w południe księżnie listy dostarczę. Wszak nawet nie oczekiwała mnie wcześniej.
— Hm... — rzekłem projekt niezły! Zanocuję! Tylko trzeba mnie zbudzić skoro świt, zresztą sam się obudzę!
W tejże chwili posłyszałem jakieś stukanie do wejściowych drzwi. Stary nadstawił ucha i uśmiechnął się radośnie.
— O... właśnie, Jan, stróż... z żoną... Zawsze o tej porze przychodzą pomóc sprzątnąć... Zaraz z niemi, wielmożnemu panu, posłanie przygotuję!
Podreptał do drzwi. Usłyszałem skrzyp odsuwanych zasów, szmer przyciszonej rozmowy oraz kroki, oddalające się w głąb domu.

66