Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

Krasińskim, ani o najbliższych kolegach, jąłem starego wtajemniczać w nasze narodowe obyczaje polskie.
Mówiłem mu i o dworkach, i o starych zabawach, i o kontuszach i o pieśniach.
— Jaka szkoda — potrząsałem jego ramię, podczas gdy on mrugając oczami słuchał uważnie — jaka szkoda... hm... kha... kochanku... że pojąć nie potrafisz... ani hm... kha... zaśpiewać takiej piosenki:

Hulaj dusza bez kontusza
Kiedy dają jeść i pić
Niech honoru nikt nie rusza
Jakem szlachcic będę bić!

Stary krztusząc się śmiesznie, usiłował powtarzać. Nie szło to mu jednak składnie a przy słowie „szlachcic“ o mało nie zadławił się, niczem kością.
— Widzę, nic z tej edukacji dziś nie wyjdzie — rzekłem poważnie, choć czułem, że głowa moja niewiedzieć czemu pragnie opaść na stół — będę musiał innym razem tu przyjechać, żeby cię, bratku, nauczyć po polsku... — W odpowiedzi śmiesznie kiwał głową i snać pod wpływem wina robił jakieś harce, bo miast jednego starego... widziałem najwyraźniej trzech, pomarszczonych dziadów, siedzących przedemną.
Czyżbym się spił? Et, do licha! Szwoleżer nigdy nie bywa pijany, może być czasem strudzony... Nie, najwyraźniej stary musiał upić się okrutnie...
— Jak.. khy.. kha.. masz na imię?
— Jakób, proszę wielmożnego pana!
— Uważasz, Jakóbie! — począłem — trochę... khy... cięży mi głowa... to jest chciałem.. khy... do stu bomb i kartaczy... khy... powiedzieć... że to pod tobą chwieją się nogi... khy... tandem... idziemy spać... bo to jutro... khy... khy...

70