Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Miłość a kłamstwo. Samobójstwo.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

gospodyni. Pierwsza osoba jaka przyjdzie zauważy list i go odda. W ten sposób uprzedzę ją o wypadku i dam parę instrukcji.
Wpół do trzeciej. Muszę się zająć przygotowaniami. Nie chcę by dzień mnie zastał. Rodzaj śmierci nie jest mi obojętny. Chciałem wypalić z pistoletu w serce. Jest to sposób szybki i łatwy. Lecz nie mogłem sobie broni sprokurować. Utopić się — za daleko odemnie zresztą zawsze czułem wstręt do wody. Udusić się wyziewami czadu — agonja przykra i powolna. Wybrałem ot co: robiłem próby strjangulacji, sposobem jen. Pichegru i zrozumiałem, że jest to sposób wygodny i pewny. Złączę więc z sobą parę kawałków drzewa, które przywiozłem z Montmorency, gdym tam był ostatniego lata na spacerze z dziećmi. Tak złączone będą miały więcej siły. Wsadzę je w węzeł chustki i tak będę kręcił dopóki sił starczy. A no! zobaczymy!
Trzecia. Ogień zgasł. Zirytowało mnie to. Słyszę stuk wozów z nabiałem, dążących do Hal. Nie skorzystam z tych prowizji.
No, dalej!
O moje drogie dzieci! wasze słodkie twarzyczki stoją przedemną i mnie dręczą.
Wpół do czwartej. O czwartej, lub pół do piątej, spełnię, byle wszystko szło jak należy.
Nie obawiam się śmierci, skoro jej szukam, skoro jej chcę lecz ból mnie przeraża. Chodziłem po pokoju... czarne myśli pierzchły... Myślę tylko o dzieciach... co za straszna cisza mnie otacza!
Czwarta. Czwarta bije. Oto godzina ofiary.
Kładę tabakierkę do szuflady biurka.
Żegnam was miłe dzieci!
Bóg wam i mnie przebaczy!
Zdejmuję okulary i kładę je na stole...
Żegnajcie, raz jeszcze żegnajcie moje najdroższe dzieci...