Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz chyba podpiszesz?
Panienka, bez słowa, siadła na krześle, za biurkiem, a ręka jej wyciągnęła się po pióro.
Raźnia-Raźniewski cicho zbliżył się na palcach i zerknął na kochankę z triumfem. Ta, wsparta lekko o krzesło i niby duch ciemności pochylona nad Zosieńką, swą ofiarą, wodziła palcem po papierze.
— O... tu położysz podpis, Zosieńko!
Palce panny pochwyciły pióro i zatrzymało się ono na wskazanem miejscu. Jeszcze sekunda, a będzie po wszystkiem.
— Nie podpisuj! — rozległ się nagle w pokoju ostry wykrzyknik.
Tamara i Raźnia-Raźniewski odskoczyli gwałtownie od krzesła, na którem siedziała Zosieńka, jakby grom niespodziewanie u ich stóp uderzył
— Nie podpisuj! — znów zabrzmiał głos.
To Orzelski siedział w swym fotelu wyprostowany, z szeroko rozwartemi z gniewu oczami, a dokoła ust rysowała się mu groźna zmarszczka.
Zosieńce pióro wypadło z dłoni, a twarzyczkę jej rozjaśnił dziwny wyraz. Uniosła się z miejsca.
— Nareszcie!
Tymczasem hrabia, wyciągnąwszy w stronę Tamary i Raźnia-Raźniewskiego rękę, wskazywał na nich, niby srogi sędzia na winowajców.
— Zbrodniarze, przeklęci! Dręczyli... Męczyli... Pastwili się nade mną, żeby zdobyć pieniądze! Nie dałem! Katowano, wówczas, bezbronnego godzinami! Teraz chcą podstępem... Ale, przyszła godzina zapłaty!

246