Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

szliwsze w tej całej tragedji, że czuję, iż staczam się w przepaść, a nie umiem zatrzymać się w pół drogi... O, bo jeszcze kilka twych czułych słówek a dam ci truciznę! Dam! A ty mi za nią zapłacisz, niczem kurtyzana, pieszczotą. A później roześmiejesz się, żem taki słaby i zapomnisz o mojem istnieniu...
Znów maska czułości pokryła twarz Orzelskiej.
— Dzieciaku! — powtórzyła — Czyż moja jest wina, że żaden mężczyzna nie umiał mnie przykuć do siebie na dłużej? Że po przelotnym dreszczu rozkoszy każdy staje mi się obojętny? Nienawidzę słabych! Od ciebie tylko zależy, abyśmy się nie rozłączyli nigdy! Wyzbądź się histerycznych napadów, stań się twardy, niczem żelazo! Dziś życie należy do mocnych, a karjerę trzeba zdobywać po trupach! Najlepszym zaś dowodem, że nie traktuje cię, jako chwilowe narzędzie, jest to, że przybyłam tu z pewnym planem... Ty w nim odegrasz główną rolę!
— Nowy plan! Główną rolę? — wykrzyknął z obawą. — W cóż ty chcesz mnie wciągnąć?
Dała mu znak, aby się zbliżył, a gdy po pewnem ociąganiu, uczynił to, ręką objęła go za szyję, przyciągając jego głowę blisko do swych ust. Jej wargi przywarły do ucha młodego człowieka i jęła coś cicho szeptać.
— Ależ to potworne! — zawołał.
— A jednak wykonasz! — oświadczyła z uśmiechem.
— Przenigdy!
— Wykonasz! — metaliczne, stanowcze dźwięki zabrzmiały w głosie Orzelskiej — A teraz pójdź, głupcze...

30