Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

rej śmiech słyszał za ścianą? Niema najlżejszej wątpliwości i nie uległ halucynacji... W takim razie, stało się coś potwornego... Nigdy nie uwierzy, aby apatyczna, cnotliwa Lenka, z dobrej woli... Ale, czemu jej oczy błyszczą nienaturalenem podnieceniem i wydawałoby się, że się czuje w salonach „Helwiry“ doskonale? Upojono ją, dano zażyć jakiś oszałamiający środek?...
— Co za łajdactwo! — zawołał.
— Posądza pan mnie o nowy podstęp? — skrzywiła się ironicznie Helmanowa, niby odgadując myśli Freda. — Hm... hm... Niechaj pan sam panią Okońską zapyta o wszystko...
Podczas, gdy Fred stał jeszcze na progu, wpijając się oczami w obrazek, który się w pokoju rysował, — Horwitz spostrzegł go pierwszy i naciągając pośpiesznie marynarkę, zapytał ostro:
— A pan czego tu chce? Pani Helmanowo, cóż to znaczy? Drzwi otwartee Jakiś młodzieniaszek nas nachodzi?...
Ale, ku jeszcze jego większemu zdumieniu, właścicielka „Helwiry“ nie zareagowała tak, jakby się tego należało spodziewać.
— Nie chcę przeszkadzać rozmówce rodzinnej! — niewyraźnie mruknęła, usuwając się w głąb korytarza.
Teraz Fred miał przed sobą tylko Horwitza, a za nim Lenkę. Lenka, porządnie jeszcze pijana, dobrze nie wiedziała, o co chodzi, lecz poznała brata.
— Fred... tutaj?
Z oburzenia i wstydu z trudem wybełkotał: