Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

znaczy. A mamunia, ze strachu, że urwą się dodatkowe subsydja, potrafi sobie poradzić z córeczką i Lenka przestanie pokazywać humory.
— Moja kochana — oświadczył tonem statecznego męża, którego obowiązkiem jest dbać o całość rodziny — odwiedzę twoją matkę i poproszę, aby przemówiła ci do rozumu... Gadasz dziś jak nieprzytomna i nie myślę dłużej wysłuchiwać twych niedorzeczności... Sądzę, że pod wpływem matki pojmiesz całą niewłaściwość swego postępowania...
— Bardzo proszę! Idź do matki...
Pan Ignacy z miną obrażoną powstał z miejsca. Niczem prokurator śpieszący przed trybunał, aby się domagać wymierzenia delikwentowi jaknajsurowszej kary, opuścił mieszkanie. A dopiero, gdy je opuścił — Lenka straciła pewność siebie.
Jak dalej postąpić? Czy nie zbyt wcześnie pofolgowała długo tłumionej nienawiści? Co teraz nastąpi?
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że popędzi do matki, wszystko przedstawi w zmienionem świetle, grubo dołoży. Opisze ją, jako najniewdzięczniejszą na świecie istotę, która za dobrodziejstwa odpłaca się kaprysami. Może nawet matkę tu sprowadzi, aby rozprawiła się z córką. A matka? — Jęki, łzy, narzekania, wymówki, potem prośby, aby Lenka uszanowała zacnego człowieka.
Ach, ten zacny człowiek!
Mimowoli skurczyły się ramiona Lenki. Nowa przeprawa. Lecz, jeśli stać ją było na jeden wybuch gwałtowny, obecnie czuje, że niema już sił do dalszej walki — i znowu ulegnie. A wtedy szanowny pan