Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

„znów ta Helmanowa prowadzi nową ofiarę... Ładna dziewczyna, ale głupia, że dała się zmanić do domu schadzek... Gdzież podobne dzierlatki wyszukuje ta wstrętna... i tu dodał określenie... tak niesłychane, że przez gardło mi nie przejdzie... Tak... tak nazwał ciebie... moją matkę... Moje niedawne bóstwo... Och, jakżeż ja to przeżyłam... prze.... ży... łam!...
Głos Hanki załamał się raptownie i wybuchnęła głośnym płaczem.
— Ale przeżyłam — dodała po chwili, łkając — i... pojęłam... wtedy wszystko...
— Ach!.... — zawołała Helmanowa, uderzając się w czoło.
— Przypominasz sobie, jaka byłam, powracając do domu w samochodzie, zmieszana, zaczerwieniona, w oczach kręciły mi się łzy... Pamiętasz?... Śmiałaś się wówczas, gdym nie chcąc się zdradzić z tem, co wiem, na twoje zapytania odrzekłam, że sztuka — banalny i płaski dramat — uczyniła na mnie podobne wrażenie... Śmiałaś się, nazywając przeczuloną dziewczyną... Lecz dziś...
Urwała — a w saloniku zaległo ciężkie milczenie. Mimo, że potoki elektrycznego światła zalewały pokój, zdawało się, że dokoła nawet sprzęty i cacka zszarzały i zbladły. Raził teraz, pod wpływem słów Hanki, ten bezczelny dostatek, ten luksus kokoci, przejawiający się w najmniejszym drobiazgu urządzenia, a w powietrzu niby zawisło groźne zapytanie — „zdaj sprawę, odpowiedz za jaką cenę, jaką drogą to zdobyte?“
W Helmanowej grały zmieszane uczucia. Prze-