Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz skoro raz bomba pękła, należało jakoś wybrnąć z sytuacji. Może i lepiej się stało... Świat jest taki mały, że gdziekolwiek Hanka znalazłaby się, mogły do niej dotrzeć złośliwe słuchy. Teraz tylko chodzi o to, aby ją przekonać, zręcznie ukrywając część prawdy. Tak przedstawić rzeczywistość, aby Hanka pojęła, że w gruncie rzeczy nic strasznego się nie stało, a majątek nakazuje respekt wielu językom.
To też ze zwykłą przebiegłością poczęła tłumaczyć:
— W rzeczy samej, Hanko, winna ci jestem wyjaśnienie i sądzę, że jeśli je posłyszysz, wszystko co tak cię razi, przedstawi się w innem świetle... Nie czyniłam tego dotychczas, bo są sprawy, które boleśnie jest dotykać... Pragnęłam odsunąć od ciebie zgniliznę życia, lecz obecnie musisz ją poznać... Wtedy zrozumiesz, czemu wiele spraw ukrywałam przed tobą...
Hanka uniosła do góry główkę, którą dotychczas trzymała opuszczoną na piersi, a w oczach, pełnych jeszcze łez, zaświtała iskierka nadziei. Czyżby?... Tymczasem Helmanowa mówiła:
— Przedewszystkiem zadałaś mi zapytanie, kim był twój ojciec i czy naprawdę umarł on dawno... Jest to jedna z największych tragedji, jakie przeszłam... i lepiej może stałoby się, gdybyś zadowolniła się tem, co wiedziałaś dotychczas... Twój ojciec nie był... moim mężem... i gdy przyszłaś na świat, porzucił mnie... prawie bez środków do życia...
— Ach... — westchnęła cicho Hanka.
Choć prawda przedstawiała się w rzeczy sa-