Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

ność, więc wszystko opowiem... Wtedy zrozumiesz, że nasze drogi rozchodzą się ostatecznie... Zapytujesz, w jaki sposób go poznałam? Zapoznanie nasze nastąpiło przypadkowo... Kiedyś wyszłam późnym wieczorem z domu, aby przynieść lekarstwo dla ciotki Klary... W drodze powrotnej zaczepił mnie jakiś pijak. Nagle niby z pod ziemi wyrósł student, odepchnął awanturnika i stanął w mojej obronie... Tak zawarliśmy znajomość... a nazajutrz ów młody człowiek mnie odwiedził. Możesz słusznie mi zarzucić, że postąpiłam niewłaściwie, zgadzając się na te odwiedziny, a później ukrywając je przed tobą... Tak... Lecz zrozum, działo się to właśnie w tym okresie, gdy w mojej duszy zrodziły się pierwsze dręczące wątpliwości... Jakżeż mogłam postąpić inaczej? Odmówić memu wybawcy, by przybył ze zwykłą towarzyską wizytą? Przyzwyczajona do pewnej swobody zagranicą, nie uważałam, że coś złego się stanie, jeżeli młody człowiek odwiedzi pannę, gdy ta stale potrafi utrzymać granice przyzwoitości... Przyznaję, spodobał on mi się bardzo... Natura prawa i szlachetna... I wtedy stanęło przedemną nowe zagadnienie... Czy wtajemniczyć go we wszystko? Pocóż? Czyż nie wyda mu się dziwne, że nie zamieszkuję razem z matką? Że moja matka nazywa się inaczej, nigdy się ze mną prawie nie widuje i pozornie mnie się wstydzi? Lepiej pozostać dlań studentką, będącą pod opieką starej ciotki, a nie narażać się na pytania, na które nie umiałabym nawet dać odpowiedzi... Tem bardziej, że nie sądziłam, iż powstanie pomiędzy nami coś więcej, niżli przyjaźń i zwykłe koleżeństwo...