Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie!... — odrzekła nieszczerze, kryjąc w głębi duszy zadowolenie z tak nieoczekiwanie zdobytej informacji — Nigdy nie słyszałam o Okońskich...
— Spodziewałam się tego! Pani Lenka jest podobno również skromna, jak i brat... Nigdzie nie bywa, nikogo nie odwiedza...
— Za wyjątkiem salonów firmy „Helwiry“! — o mało nie wymknął się cyniczny okrzyk, lecz Helmanowa powstrzymała się w porę.
Miałaż odrazu opowiedzieć córce wszystko? Miałaż się pochwalić, że jeśli na niej ciąży dwuznaczna opinja, rychło taka sama opinja otoczy i siostrę przyszłego męża? Miałaż w jej oczach zohydzać Lenkę, aby przez to Hanka nabrała wstrętu do pozostałej rodziny? Zbyt mądra była Helmanowa, aby nie wiedzieć, że ta droga nie doprowadzi do celu. Zebrane poufne wiadomości, nietylko o Okońskiej, ale i o jej najbliższych — a zbieranie szczegółowych wiadomości o „klijentkach“ należało do zwyczajów „szefowej“ i tylko dzięki temu „systemowi“ mogła swój proceder wiele lat prowadzić bezpiecznie — donosiły, że brat Lenki jest chłopcem biednym, lecz bezwzględnie uczciwym... Chcieć podkopać weń wiarę, na zasadzie „lekkomyślnych“ postępków siostry, byłoby trudem daremnym.
Wywołałoby to tylko skandal, bo Hanka nie omieszkałaby wszystko powtórzyć — i jeszcze większa przepaść powstałaby pomiędzy matką, a córką...
O, nie! Ona postąpi inaczej. Skoro potężna