Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

decznie, a czując w duszy ulgę, że ten termin nie taki bliski i zależy od wielu okoliczności... — Chcesz, abym ci w czem była pomocna?... Chętnie służę. Nie zapominaj, Hanko, że kocham cię nadal...
Hanka czuła się od paru sekund głęboko wzruszona. Jednak ta kobieta, o tak okropnej przeszłości, była jej matką... I to matką do tego stopna oddaną, że wybaczyła wszystko, nawet brutalne słowa, jakie w rozmowie padły, nawet „zdradę“ i narzeczeństwo poza jej plecami zawarte... Byle ona, Hanka, była szczęśliwa!... Bolał ją prawie ten ogrom uczucia, na które nie wolno jej było odpowiedzieć.
— Niestety... — szeptała, zmięszana.
— Odrzucasz moją pomoc?... Trudno... Przygotowana byłam na te słowa... Ale jeszcze jedno...
— Słucham?...
— Czy zawiadomisz mnie o waszym ślubie? Czy później zezwolisz, abym was odwiedziła?
— Ślub urządzimy zapewnie bardzo cichy! — odparła wymijająco Hanka. — Co do odwiedzin...
— Nie życzysz sobie?
Serce Hanki ściskało się coraz mocniej...
— Mamo!... Zrozum... Może za parę lat... Niech trochę zapomną... Twierdzisz, że sprzedajesz „Helwirę“. Wyjedź na jakiś czas zagranicę...
Helmanowa rzuciła teraz zapytanie, od odpowiedzi na które zależał stopień jej zemsty.
— Nie chcesz mnie widywać?...
— Mamo...
— Nie uczyniłam ci przecież nic złego... Byłaś mojem umiłowanem dzieckiem... Zapewne wyjadę...