Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

panny bez posagu po urzędach za marny grosz więdną, a później za byle kogo wychodzą z rozpaczy? Czyż uzyskawszy własny dom, potrafiła zająć się gospodarstwem, lub zdobyć szacunek męża? Toc mąż, dzięki jej nieradności traktował ją, jak lalkę, lub małe dziecko... Czyż, wreszcie, gdyby nie bezgraniczna lekkomyślność, naraziłaby się na przykrości, jakie dziś tak dręczą? Lecz pani Lenka nie czuła tego wszystkiego!
Pretensje miała raczej do otoczenia, niźli do samej siebie. Do męża przedewszystkiem.
— Gdybym nawet pragnęła, to zdradzić nie mogę starego durnia! — stwierdzała niekiedy z pasją. — Niema z kim!
Stała tedy pani Lenka przed lustrem, przeżuwając niewesołe myśli, kiedy nagle zabrzmiał telefoniczny dzwonek. Oczekiwała na ten sygnał, obawiając się tylko, by nie nastąpił wcześniej, kiedy mąż będzie w domu. Pochwyciła za słuchawkę.
— Mówi firma „Helwira“ — rozległ się niewieści głos — czy to pani Okońska?
— Jestem!
— Jakże szanowna pani zadecydowała?
— Będę zaraz u państwa, to wszystko omówimy!
— Pragnie pani zapłacić?
— Hm... nie... tak... Sama wytłomaczę...
— Więc oczekujemy! Lecz uprzedzam, że szefowa nie zgodzi się na żadne ustępstwa... — głos zabrzmiał uprzejmie, ale stanowczo.
— Może ja osobiście...
Chciała jeszcze coś mówić. Próżno — połączenie zostało przerwane.