Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

jakoś „Helwirę“ na pewien czas zaspokoi... Tymczasem... Czuła,ż e jeśli uda nawet najgorętszą miłość — pan Ignacy pozostanie niewzruszony.
Pozostawała ostatnia deska ratunku. Osobista rozmowa. O ile właścicielka „Helwiry“ zgodzi się ją przyjąć, może ulituje się nad nią... Cóż jej przyjdzie z głośnego skandalu...
Trawiona podobnemi myślami, biegła pani Lena ze Złotej, gdzie zamieszkiwała, w kierunku ulicy Koszykowej. Tam miała swą siedzibę groźna „Helwira“.
Może i rychło nieszczęsna, lekkomyślna niewiasta znalazłaby się u celu, gdyby nie niespodziewana przeszkoda.
Nagle ktoś z tyłu ją zawołał po imieniu.
— Jak się masz, Lenko!
Drgnąwszy, odwróciła się szybko. Przed nią stał brat — Fred Korski — wysoki, dwudziestoparoletni chłopak. Był uderzająco podobny do siostry i jak siostra zgrabny i ładny. Lecz miast pewnej bezduszności i apatji, która cechowała Lenkę, energja złączona z prawością przebijały się w jego rysach. Widać było, że jest to chłopak, który idzie przez życie sam i przed byle jaką przeszkodą nie ustąpi.
— Jak się masz, Lenko! — powtórzył. — Dokąd tak pędzisz?
— Ach, to ty Fredzie! Idę za interesem...
— Do „Helw...“ — mało nie wyrwało się jej, lecz wnet się poprawiła. — Do „Helosu“... Jest taka perfumerja... na... Nowogrodzkiej...
Fred zaczął się śmiać,
— Do „Helosu“! — powtórzył. — Na Nowogrodzką! Znakomicie! Zawsze jesteś roztrzepana,