Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

kiego towarzystwa, lecz na wygórowaną sumę zgodził się chętnie. Suma ta przenosiła nawet o dwieście złotych cyfrę wymienioną przez Helmanową Lence — lecz był to już jej „osobisty“ zarobek. Zamożnemu „klijentowi“, w stałej pogoni za niezwykłą przygodą, nie czynił różnicy podobny wydatek, zresztą kiedy spostrzegł Lenkę, zafrapował go pewien szczegół...
— Więc... — nagliła „szefowa“.
— Jeśli pani ręczy, że wszystko nastąpi... jak prosiłam...
— Ręczę... ręczę... To, stary przyjaciel...
— Dokąd... mam pójść?
— Zechce pani udać się za mną...
Helmanowa szybko podniosła się z miejsca, obawiając się, że „stary przyjaciel“, zrażony długą konferencją, zniecierpliwi się jeszcze i odejdzie. Otworzywszy drzwi, wiodące z saloniku do dalszych pokojów, wskazała drogę.
— Ot... tu...
Nagle, jakby uderzyła ją pewna myśl.
— Czy pani ma jedwabną bieliznę? — padło fachowe zapytanie.
Lenka, zaczerwieniona, skinęła głową.
— Doskonale! — rzekła „szefowa“. — Proszę zaczekać... Zaraz „go“ poproszę...

Lenka znalazła się w niewielkim buduarze, który niczem nie przypominał sypialni.