Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

Tej atmosfery nie mogła mu dać matka, kobieta niezbyt mądra i prosta, wdowa po skromnym kolejarzu, wiecznie narzekająca na biedę i ciężkie czasy, dla której małżeństwo Lenki było wielkim zaszczytem, jaki spadł na ich rodzinę...
Och, gdyby inaczej wychowała siostrę i wpoiła w nią jakie takie zasady, miast twierdzić, że ładnej dziewczynie nauka nie potrzebna, bo prędzej czy później dzięki urodzie złapie męża i zrobi „karjerę“.
Tego serdecznego ciepła nie mogła mu dać również Lenka. Oburzał się na jej zamążpójście, nazywał je zwykłym „handlem“ a starego sknerę Okońskiego nienawidził i rzadko ich odwiedzał. Od czasu do czasu, przeważnie kiedy „gmyrek“ bywał nieobecny. Aczkolwiek bardzo kochał siostrę, nie zwierzał się jej ze swych kłopotów, a nierzadko starał się zbuntować przeciw „staremu“, aby go porzuciła i wzięła się do jakiej pracy — przeważnie jednak ustępował, zrażony lenistwem i bezdusznością Lenki. To więc, czego dać mu nie mogli najbliżsi, odnalazł w domu Hanki....
Lecz....
Początkowo radość Freda przyćmiło w ostatnich czasach dziwne zachowanie się panny...
Właściwie od tygodnia....
Ona, taka dotychczas szczera i naturalna, zmieniła się nagle nie do poznania. Nachodziły na nią jakieś dziwne zadumy, w czasie których milczała, patrząc przed siebie tępym wzrokiem, lub raptem bez powodu, w oczach kręciły się łzy. Cóż to miało znaczyć? Zaniepokojony zapytywał o przyczynę smutku — i zapytania pozostawały bez odpowiedzi.