Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Więcej jeszcze. Jeśli przedtem wydawało się Fredowi, że nie jest Hance obojętny i na jego uczucie odwzajemni się uczuciem — obecnie tracił nadzieję. Nie tylko unikała go przed dni ostatnie, często wychodząc z domu, lecz gdy napotkał ją przypadkiem wczoraj na ulicy i żartobliwie zapytał z jakiej „randki“ powraca — tak się zaczerwieniła i zmięszała, że przystanął zdumiony. Czyżby odgadł trafnie? Czyżby serce Hanki żywiej zabiło dla kogoś innego, z kim biedny student Fred, nie mógł iść w zawody? Prawdopodobne, choć niezrozumiałe... Toć Hanka prócz niego nie widuje nikogo...
Energiczny charakter Freda, nie znosił niewyraźnych sytuacji.
Wszystko wyjaśnić!
W tym celu biegł śpiesznie Marszałkowską na Długą, gdy przypadkiem, po drodze, napotkał siostrę. Ale, jeśli rozmawiając z Lenką, udawał dobry humor i twierdził, że oczekuje go spotkanie z piękną panną, w gruncie drżał z obawy, jak wypadnie odpowiedź tej „cudnej panny“, od której zawisły dalsze losy.
Pożegnawszy Lenkę, wskoczył do tramwaju i rychło znalazł się na miejscu.
O, jakże drżało mu serce, gdy trawiony nieokreślonem, złem przeczuciem, szybko przeskakiwał po trzy stopnie naraz, dobrze znajomych schodów. A nuż nie zastanie Hanki? Wszak nie uprzedził o dzisiejszych odwiedzinach. Idzie, wiedząc, iż zazwyczaj około piątej bywa w domu. A pragnąłby ją ujrzeć koniecznie, rozmówić się szczerze, posłyszeć decyzję ostateczną...