Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

dy z Nowego Światu wypadli w Ujazdowskie Aleje, znów, jak przyklejony, podążał za tamtym samochodem.
Wilcza... Piękna....
Jedzie za miasto? O ósmej wieczór?
Nie jechała za miasto! Samochód raptownie skręcił na prawo, w Koszykową.
Koszykowa?
Jeszcze parę sekund niepewności...
— Niech pan się zatrzyma! — nagle zawołał do kierowcy.
Przodujące auto zwalniało biegu, przystając przed jedną z kamienic, w pobliżu Marszałkowskiej.
Przywarłszy twarzą do szyby, widział obecnie Fred, jak Hanka wysiadła z samochodu, niespokojnie rozejrzała się dokoła, niby obawiając się czegoś czy też wstydząc, poczem śpiesznie wpadła do bramy domu i znikła.
Rzucił banknot szoferowi — i drżąc z podniecenia, aby jej nie stracić z oczu, lub nie zostać zauważony, z kolei wślizgnął się za nią.
Na szczęście, gdy się zakradał, zdążył spostrzec, że wchodziła ona na frontowe schody i zdala mignął mu, dobrze znajomy, jasny, obszyty futerkiem płaszczyk.
W sieni domu nie było nikogo. Sekundę przeczekał, później delikatnie pchnął na dole drzwi, które pomyślnym zbiegiem okoliczności nie zatrzasnęły się za Hanką i zajrzał...
Dobiegł go odgłos kroków, lecz kroki te wnet ucichły... Później posłyszał zgrzyt łańcucha i traśnięcie drzwiami...