Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

— Myli się pan! Już po ósmej... Nie przyjmujemy nikogo! Salon jest zamknięty! — niegrzecznie prawie zabrzmiał głos służącej.
— Panienko! Ja wejść muszę! — zawołał. — Nie pozwolę... Wiem, o co chodzi...
— Pan nie pozwoli? Wie o co chodzi? — spojrzała nań z ironją. — Mam wrażenie, że upił się pan i najlepiej zrobi, jeśli pójdzie do domu i się prześpi, zamiast ludzi niepokoić... Inaczej zawołam dozorcę...
Przed nosem zatrzasnęła mu drzwi.
Fred zaklął głośno.
Jak dalej ma postąpić? Jeszcze dobijać się do mieszkania, usiłować wejść siłą, o wszystkiem zawiadomić władze? Cóż powie władzom? Jakie posiada; prócz luźnych opowiadań, na to dowody, że „Helwira“ jest domem schadzek? Jak uzasadni swe żądanie i jak wytłomaczy obawy o Hankę? Właściwie Hanka nie jest jego narzeczoną... Szczególnie, po dzisiejszej scenie... A nuż tam wcale nie bawi... a odgłos zamykanych drzwi dobiegał z wyższych pięter?
Chociaż...
Nagle straszliwe posądzenie, zrodziło się w duszy Freda. Posądzienie tak potworne — iż w pierwszej chwili odpychał je z całej mocy od siebie...
— Boże! Hanka? Hanka „tam“ dobrowolnie
Jęknął, doznawszy wrażenia, że ktoś go z całej mocy bije maczugą po głowie... Krople potu wystąpiły na czoło, serce zamarło na chwilę...
— Jego wyśniona, umiłowana Hanka!...