Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

mieszkania Helmanowej i został odprawiony z kwitkiem.
— Zazdrosny narzeczony? Skąd się wziął? Co to wszystko znaczy? Wiruchna wdała się w jakąś niebezpieczną historję?
Zaintrygowany, czekał.
Istotnie, po upływie może pół godziny, znów uchyliły się drzwi, a z nich wyślizgnęła się ta sama osóbka. Twarz miała głęboko ukrytą w kołnierzu, lecz zdala dobiegały ciche łkania.
— Płacze? Tak silnie w swych łapach ją trzyma Helmanowa? Więc to nie o skórę szefowej chodzi, a odwrotnie ona chce do czegoś zmusić panienkę? Szantażyk? Bo kobieta, która tu przychodzi robić „interesy“ napewno nie odejdzie zabeczana... Hm... Coraz ciekawsze...
Tolek zbiegł po schodach w ślad za nieznajomą. Sądził, iż na dole natknie się na młodzieńca, który tak gorączkowo gonił za panienką. Ale go nie było. Natomiast spostrzegł, że nieznajoma wsiadła do taksówki.
— Pojedziemy za nią...
I jak parę godzin temu Fred, jadąc za Hanką, drżał z niepokoju, aby nie stracić z oczu wyprzedzającego auta — tak samo Tolek, choć powodowany zupełnie innemi intencjami, wpijał się teraz wzrokiem w samochód, który unosił intrygującą go osóbkę.
Lecz wiodło mu się do końca.
Prawie tuż za Hanką przybył na Długą i zdołał zauważyć, dokąd się ona udaje.
Później na liście lokatorów przeczytał: „Hanna