Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

szony, w twoje tajemnice... Lecz, jeśli mógłbym ci być pomocny...
Korskiemu najciężej tylko było się zdecydować na pierwsze słowa. Teraz postanowił opowiedzieć wszystko.
— Może nie posłyszałbyś z moich ust tego wyznania — wyrzucił z siebie nerwowo — gdyby nie twoje opowieści o tajemnicach Warszawki... Niestety, i ja się zetknąłem z jedną z podobnych „tajemnic...“
— Ty?
— Tak... Chwilami porywa mię pasja, a chwilami mam wrażenie, że serce pęknie z żalu...
— Ależ, Fredzie — dziwił się Bartmański coraz bardziej — zawsześ był taki stateczny, trzeźwo patrzący na życie... Omotała się lalka?
— Ona nie była lalką! — z rozpaczą zawołał. — O to chodzi... Rozumna, przyzwoita dziewczyna na pozór... A później...
— Później? Jeśli chcesz mi opowiadać, to opowiadaj od początku...
— Właśnie zamierzałem... Mniej więcej miesiąc temu zawarłem przypadkowo znajomość z pewną panną... Oczywiście jej nazwiska nie wymienię... Zamieszkiwała wspólnie z ciotką, pędząc życie więcej, niźli skromne... Poza nauką i książkami nic ją nie obchodziło... Była najszczęśliwsza, kiedy mogła siedzieć w domu i rozprawiać o filozofji i literaturze.... Wyobraź sobe ja... tak, ja musiałem ją wyciągać do kina, lub cukierni... Wydawała się zgoła odmienna od niewiast współczesnych, mało obchodziły ją zabawy