Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas, gdy Welski ujmując za kapelusz, myślał, że Wawrzon w rzeczy samej jest wyjątkowo uczynnym człowiekiem — ten, skoro za odchodzącym tylko zatrzasnęły się drzwi, porwał ze stołu talerzyk i cisnął nim z taką siłą o podłogę, iż rozprysł on się na drobne kawałki.

W taki sposób przymusowo wyprawiony z domu przez Balasa, Welski jął bez celu kroczyć przed siebie. Było piękne upalne popołudnie, chodniki roiły się od wystrojonych tłumów, a ruch i gwar uliczny, szczególniej na Krakowskiem, panował, jak za zazwyczaj o tej popołudniowej porze, wielki. Długim szeregiem ciągnęły sznury pojazdów i samochodów, napełniając powietrze rykiem swych sygnałów, chłopcy wykrzykiwali głośno tytuły wieczorowych gazet.
Szedł, w duchu zadowolony, z niedawnej rozmowy i choć rozumiał, że całe to wesele wielkiego miasta nie dla niego — jednak nie wiedzieć czemu, wstąpiła weń jakaś otucha i sądził, że wreszcie ze swego położenia wybrnie. W gruncie rzeczy, niezły chłop był ten Balas. Skoro spostrzegł, iż nie namówi Welskiego do tego życia, które sam prowadził, nietylko nie nalegał, lub nie wykazał niezadowolenia — ale zapewniał jeszcze o swych przyjacielskich uczuciach, więc nie zamierzał odmówić pożyczki. Teraz zastanawia sie zapewne, jaką ma mu dać kwotę.

Wprawdzie, nie cieszyła go pomoc z podobnego

102