Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

stycznem, prawda? Pan musi być człowiekiem niezwykłym, panie Orwid, zaraz to poznałam...
Była tak rozbrajającą w swej wiośnianej krasie dwudziestu lat i z tak przemiłym uśmiechem wypowiedziała frazes ostatni, iż Welski poczuł się całkowicie pokonanym.
— Czemu ja się właściwie dąsam? — pomyślał — albo trzeba było wogóle pieniędzy nie oddawać, albo skoro raz się oddało, należy wykorzystać sposobność pogawędzenia z miłą osóbką. — Czyżby? — odezwał się głośno, znacznie już weselszym tonem.
— Tak, zaraz to poznałam! Ale nie stójmy tutaj, skręćmy do Łazienek! Co prawda, jest pan moim wybawcą a ja niewiastą zupełnie samodzielną, bo panną na wydaniu... i poza papą nie zależę od nikogo, bo mama, kiedy byłam dzieckiem, umarła... ale zawsze, rozumie pan, te głupie przesądy... W Łazienkach wynajdziemy sobie ławkę na uboczu, mam przed kolacją kwadrans czasu i szczerą chęć porozmawiania z panem...
— Dla mnie również będzie to wielką przyjemnością! — zupełnie szczerze teraz oświadczył.
Weszli w jedną z mniej ludnych o tej porze alei parku i gdy zajęli miejsce w cieniu rozłożystego kasztana, panna indagowała dalej.
— Więc, twierdzę, iż jest pan bardzo interesującą osobistością! Czy niedyskrecją byłoby się zapytać o zawód?

— Proszę odgadnąć!

106