Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

starszy, lubiał każdego ze swych byłych pupilów żegnać odpowiedniem przemówieniem.
— Panie Welski — rzekł, zwracając się do niego po raz pierwszy w ten sposób, „tykał“ go bowiem dotychczas na równi z innemi aresztantami — opuszcza pan nasze mury po dwuletnim pobycie i mam nadzieję, że nie zawita do nas więcej... Teraz, gdy odbył pan karę i jest człowiekiem wolnym... wyznać muszę — zastanowił się chwilę — mówię to oczywiście prywatnie, bo wyroków władz nie mam prawa krytykować, iż cała pańska sprawa wydała mi się niezrozumiałą i...
Tu urwał. Chciał dodać zapewne, iż nie wierzył w winę Welskiego i przypuszczał, że ten padł ofiarą jakiegoś nieszczęsnego zbiegu okoliczności. Urwał, bo jako wielki dyplomata sądził, że i tak powiedział dość, a jaśniej mu się tłumaczyć nie przystoi.
Welski, w odpowiedzi, jeno skinął głową i bez słowa opuścił kancelarję. Czyż dziękować miał za to wyrażenie w oględnym sposobie wątpliwości w jego winę? Toć tyle swego czasu się nazaprzeczał, namęczył, się starał wszystkich przekonać, iż dzieje mu się bezpowrotna krzywda, że dziś ponowne roztrząsanie bolesnych szczegółów, uważał za zbyteczne.
— Nareszcie wolny..

Szeroko wciągnął w piersi ciepłe wiosenne powietrze, wyprostował się, ruszył z miejsca, lecz w tejże chwili przystanął.

6