Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

ostatnio widziałem scenki podobne w obrazie „Męty Paryża”! Nadzwyczajne.....
— Szkoda, żeś nie spotkała się z niemi w życiu! — zauważył w duchu, myśląc nad niezwykłością swej sytuacji. Jemu, należącemu niemal do tego środowiska, ta piękna panna, bezwzględnie pochodząca ze sfer najlepszych, wyrażała swój podziw... dla andrusów!
— A te ich spelunki! — entuzjazmowała się dalej — drogi autorze, toć, aby nadać pozory prawdy tej powieści, musiał pan być kiedy w podobnej spelunce... tam jest okropnie.. strasznie... brr... był pan?
— Byłem! — potwierdził, przypominając sobie wczorajszą scenę w „Mordowni”.
— I pan się nie bał? Chociaż — zniżyła głos — ja już parę razy myślałam, że chętnie wybrałabym się do takiej spelunki, aby zobaczyć, jak tam wygląda....
— Doprawdy? — Welski patrzył na nią, co raz więcej ubawiony.
— Wie pan co? Przebiorę się kiedy za dziewczynę, pożyczę starą sukienkę od pokojówki, poczochram włosy, na szyję założę czerwony szalik... i pójdziemy, zgoda? Czemu pan mi się tak przygląda z uśmiechem? Nie wypada, prawda.? Ba... ja tyle rzeczy robię niewłaściwych... ale... ale..?
Spojrzała na zegarek-bransoletę i zerwała się z ławki gwałtownie.

— Już po ósmej, a ja o ósmej mam kolację!

114