Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Znów papa będzie się złościł! A tom się za siedziała! Wszystko przez pana, zbyt interesująco szanowny autor opowiada.... i doprawdy okropnie wzruszający jest temat tej pańskiej powieści.... w takim biedaku, jak ten bohater, mogłabym się zakochać! Proszę, niech pan tem zakończy swój romans, że spotkał on przypadkiem miljonerkę i się z nią ożenił!.. Tak się kończą wszystkie amerykańskie filmy! Świetnie wynalazłam, co?
— Obawiam się — odrzekł poważnie, iż zakończenie byłoby może efektowne, lecz zgoła nie życiowe! Miljarderki, na prawdę, w biedakach się nie zakochują, ani też nie oddają im swej ręki...
— Kto wie, kto wie... ja sądząc po sobie.... Ale, ale, drogi panie Orwid, teraz żegnam, nieodwołalnie! Papa głowę mi urwie! Lecz, tak rozstać się nie możemy! Musi pan mi przyobiecać, że się ze mną spotka, opowie, jak ze swego utworu wywybrnął, a gdy wyjdzie książka z druku, pierwszy egzemplarz mi zadedykuje...
— Naturalnie! — odparł, pragnąć ukryć śmiech — naturalnie, słusznie się to należy....

— Więc, kiedy się zobaczymy? Acha! jutro mam krawcową.. to może pojutrze tu... w Łazienkach, o szóstej? Dobrze? Nic niewłaściwego nie robię, że panu wyznaczam randez-vous, bo przecież później, musi pan przyjść do nas z wizytą i przedstawię pana papie... prawda? Ale, ja koniecznie muszę się dowiedzieć, co się z tym młodzieńcem stało... a u nas w domu przeszkadzaliby, wiecznie jakąś

115