Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

O, jak nisko kłanialiby mi się wszyscy, wnet zapomnianoby o wyroku i postarano mnie zrehabilitować... Lecz, niestety, takiej nie znajdę.. szkoda, żem, jej nie zaproponował, zgodziłaby się napewno! — dodał z gorzką ironją. Kim być może? — zastanawiał się dalej — tak niewyraźnie bąknęła nazwisko, że nie zdołałem posłyszeć. Zapewne córka bogatego przemysłowca i to bardzo bogatego bo znać, iż pieniądze nie grają roli w jej życiu... sama przyznała, iż strata tysiąca byłaby dla niej błahostką... „raz jeszcze naciągnęłabym papę“ — przedrzeźnił, wyrzucając sobie pospieszny zwrot zguby... Lecz nie, powiem teraz szczerze, iż nie żałuję — snuł dalej wątek swych rozumowań — nie żałuję... przynajmniej, choć stoję nad brzegiem przepaści, nic sobie nie mam do zarzucenia i dziś śmiało jej mogłem spoglądać w oczy... Nie żałuję...
Ściemniło się już zupełnie i Bednarska, w którą skręcał, tonęła w mroku.
Gdzie nie gdzie, połyskiwały tylko światełka latarni ulicznych, a ulica była pusta i niewidać było przechodniów.
Gdy tak szedł zatopiony w dumaniach, jakiś człowiek, wychyliwszy się z ciemnej wnęki, cicho, niby kot, postępował za nim. Rozejrzał się parę razy, a spostrzegając, że wokół chwilowo niema żywej duszy, pobiegł szybko, uniósł ręką uzbrojoną w jakiś ciężki przedmiot nad głową Welskiego i uderzył z całej mocy.

Welski, jęknął głucho, zwalił się na bruk,

117